mateeo |
Wysłany: Sob 18:06, 15 Lip 2006 Temat postu: Siedem córek Elderona |
|
Przed tysiącami lat, z bezkresnych otchłani oceanu Erdee, wynurzyła się zielona wyspa Lome-Oira.
Wyspą władał mądry król Elderon. Był on całkiem zadowolony ze swoich włości, gdyż Lome-Oira była naprawdę piękna. Przez sam jej środek przepływała święta rzeka Aira-Neen, która miała swe źródło u stoków gór Nuthrill, by u kresu swej drogi zasilić odwieczne wody Erdee. Na wyspie były zarówno wspaniałe plaże, ukwiecone ogrody, rozległe łąki, jak i pachnące żywicą lasy. Wśród wielkich, majestatycznych drzew przemykały zwinne pantery, złote tygrysy, mądre słonie i wiele innych, tajemniczych zwierząt, dla których nazw nie ma żaden z dzisiejszych języków. Ponad pachnącymi łąkami unosiły się setki barwnych motyli, migoczących niby drogocenne klejnoty. Między różanymi, herbacianymi i pomarańczowymi krzewami, lekkim, tanecznym krokiem uwijały się roześmiane rusałki o błyszczących oczach. Spośród nich najpiękniejsza była księżniczka Vendee, ukochana córka Elderona.
Dziewczyna miała porcelanową cerę, kruczoczarne włosy i niesamowite oczy barwy ametystu, w których można było jedna
k dojrzeć czasem cień smutku. A powód tego smutku był dość poważny. Mimo, iż Lome-Oira była piękna, to brakowało jej światła słonecznego. Nad wyspą, dniem czy nocą, niczym ciemnoniebieska zasłona rozpościerał się smutny półmrok. Dlatego właśnie nazwa wyspy brzmiała „Lome- Oira”, co w starożytnym języku Elfów znaczy „Wieczna Noc”. Światło słoneczne mogła sprowadzić na wyspę tylko wielka Pani Słońca- złotowłosa Laita Taari, królowa niebiańskiej krainy Maltea, lecz nie była ona życzliwie nastawiona do króla. Elderon przy każdej okazji starał się przekonać dumną władczynię do tego, by oświetliła słonecznymi promieniami jego piękną krainę, lecz Pani Słońca była nieugięta. Brak słońca był jedynym kłopotem Elderona, i gdyby nie to, jego życie byłoby całkiem szczęśliwe.
Pewnego ranka piękna księżniczka wybrała się wraz ze swoimi towarzyszkami- rusałkami- nad iskrzący i szumiący wodospad. Rosły tam najpiękniejsze kwiaty na całej wyspie. Dziewczęta śmiały się, tańczyły i plotły barwne wieńce. Nagle Vendee usłyszała cichy szelest, a po chwili jej oczom ukazał się jasnooki i złotowłosy młodzieniec w świetlistej zbroi. Wystraszone rusałki szybko ukryły się między drzewami. Zaskoczona Vendee upuściła na trawę swój wianek z purpurowych róż i też chciała uciec, lecz chłopak chwycił ją za rękę i cichym, lecz melodyjnym głosem powiedział:
-Nie bój się… Nie uciekaj, nic ci nie zrobię… -spojrzał dziewczynie w oczy i zakręciło mu się w głowie od ich czystej, głębokiej barwy. –Mam na imię Inuviel… Jestem z krainy Maltea i przyszedłem tu, żeby choć przez chwilę odpocząć od jaskrawego światła, które tam panuje dniem i nocą… Kim jesteś?
-Mam na imię Vendee. Jestem córką Elderona, władcy tej wyspy. –Vendee już się nie bała, świetlisty wzrok Inuviela sprawił, że dziewczyna od razu mu zaufała.
Księżniczka od pierwszej chwili zauroczyła młodzieńca. Wybrali się więc razem na przechadzkę. Długo ze sobą rozmawiali, i kiedy Vendee wróciła wieczorem do domu, pomyślała, że bardzo wiele ich łączy…
W tym czasie mądry Elderon wybrał się do Pani Słońca, nie tracąc nadziei na to, że wreszcie uda mu się namówić ją, by podzieliła się z nim bezcennym darem, jakim jest światło słoneczne. Laita Taari nie była zachwycona wizytą króla, zwłaszcza, że od rana była w złym humorze. Mimo to zaprosiła Elderona do salonu.
-Herbatki? –zapytała z nutką ironii w głosie.
-Może innym razem -odpowiedział spokojnie król. -Jestem tu w sprawie…
-Znowu to samo?! –przerwała mu.- Kiedy wreszcie dasz mi spokój?!! Tyle razy ci mówiłam!... Nie, nie zgadzam się!
Elderon był jednak zdeterminowany. Półmrok rozciągający się nad jego wyspą wydawał mu się bardzo ponury, zwłaszcza w porównaniu z jasnym światłem, wszechobecnym w kraju Maltea. Król tak długo nalegał, że Laita Taari w końcu nie miała wyjścia.
-Dobrze- westchnęła zrezygnowana. –Otrzymasz jeden słoneczny dzień w tygodniu, jeśli twoja córka zostanie żoną jednego z moich siedmiu synów.
Mądry król poprosił Panią Słońca o czas do namysłu, po czym wrócił do domu.
-Choć jeden słoneczny dzień w tygodniu, to niewiele- myślał-to zawsze lepsze to, niż nic.
Po powrocie Elderon opowiedział swojej córce o wizycie złożonej Pani Słońca i zapytał ją, co sądzi na ten temat. Vendee sama jednak tego nie wiedziała. Prawdę mówiąc, uznałaby propozycje małżeństwa z jednym z synów Laity Taari, o których słyszała zresztą same dobre rzeczy, za bardzo dobrą, gdyby nie ten chłopak, którego spotkała rano nad wodospadem. Miała wrażenie, że Inuviel coś do niej czuje, a i on nie był jej całkiem obojętny… Vendee nie była więc pewna, co ma odpowiedzieć ojcu. Wiedziała jednak, że to jedyna szansa, by wyspa Lome-Oira otrzymała odrobinę promieni słońca.
-Przecież go prawie nie znam- pocieszała się w myśli, ale w głębi serca było jej trochę żal…
-Wspaniale, tato. Tak, oczywiście, że wyjdę za syna Laity Taari… Szkoda tylko, że nie mam jeszcze sześciu sióstr. Wtedy na naszej wyspie byłoby jasno i słonecznie przez cały czas, a ty miałbyś nie jednego zięcia, ale aż siedmiu!
Elderon zmarszczył czoło, a po chwili twarz mu się rozjaśniła.
-Twoja myśl jest godna uwagi… Spróbuję użyć swojej magicznej mocy, ale musi mi pomóc też ta ziemia, dla której chcę zdobyć promienie słoneczne… Tak…- i mądry król zatopił się w myślach.
Następnego ranka Elderon zaprowadził Vendee na polanę, gdzie leżało siedem pni drzewnych, a każdy z nich był pusty w środku.
Dziewczyna się zdziwiła, lecz ojciec dał je znak, by milczała. Następnie podchodził kolejno do każdego pnia i umieszczał w nim jakiś przedmiot. Do pierwszego włożył długi, biały kieł słonia, do drugiego skórę pantery, do trzeciego kilka ziaren pieprzu, do czwartego róg kozy, do piątego trochę srebra, do szóstego grudkę złota, a do siódmego… Do siódmego kazał wejść Vendee. Dziewczyna zdumiała się, lecz posłusznie wykonała polecenie. Elderon pochylił się nad pniami i wypowiedział szeptem czarodziejskie zaklęcie. W tej chwili na polanie zjawiło się siedmiu młodzieńców. Wszyscy mieli włosy w kolorze jasnego blondu, pełne światła oczy i złote zbroje. Najwspanialej z nich wyglądał najstarszy syn Pani Słońca… Inuviel.
-Witajcie- rzekł Elderon. –Oto pnie drzewne, które skrywają w sobie siedem moich córek. Proszę, wybierajcie.
Młodzieńcy skłonili się i każdy podszedł do pnia, który sobie wybrał. Inuviel, wiedziony podszeptem serca, od razu podszedł do ostatniego. Kidy tylko go dotknął, drzewo otworzyło się niczym skrzynia, i wyszła z niego Vendee. Oboje byli zaskoczeni tym spotkaniem, a jednocześnie oboje bardzo się ucieszyli. Pozostałe pnie również się otworzyły, a w każdym była dziewczyna tak podobna do Vendee, że mało kto umiałby je odróżnić. Inuviel nie miał jednak wątpliwości. Tylko jego ukochana miała tak niesamowite oczy; doskonale wiedział, że to właśnie one tak go zaczarowały pewnego ranka, koło szumiącego wodospadu…
Bracia Inuviela też byli zachwyceni swymi wybrankami, więc wkrótce odbyło się wielkie wesele na siedem par. Na wyspie Elderona zapanowała światłość i radość. Wyspa ta zmieniła teraz nazwę na „Laurea Annari”, co znaczy „Złoty Dar Słońca”, bo nie można przecież nazywać „Wieczną Nocą” krainy, w której panuje słońce, piękno i szczęście.
Trzeba dodać, że choć córki Elderona nie różniły się urodą, to miały całkiem odmienne charaktery. Tak więc ta, która wyszła z pnia z kłem słonia, była spokojna, rozważna i pracowita. Ta, w której „łożu” spoczywała skóra pantery, łatwo wpadała w złość i często się obrażała. Trzecia-wywodząca się od ziarenek pieprzu bywała złośliwa i zazdrosna o wszystko. Dziewczyna pochodząca od koziego rogu była wesoła i lekkomyślna. Piąta, z pnia, gdzie było srebro, była dobra, szczera i prawdomówna. Dziewczyna wywodząca się od grudki złota miała złote serce, a siódma, ta prawdziwa Vendee, została taka, jaka była wcześniej: mądra i kochająca piękno.
Tak jest do dzisiaj i będzie do końca świata, że dziewczęta bywają różne: dobre i złośliwe, mądre, wesołe i zazdrosne. |
|