Autor Wiadomość
mateeo
PostWysłany: Sob 16:36, 08 Lip 2006    Temat postu:

Zmora to zjawa, która dusi śpiących. Siada im na piersiach i czeka aż krew podejdzie do głowy, którą spływającą z nosa, spija. Jest też możliwość, że gdy krew nie idzie nosem, zmora przecina żyłkę na skroni i wysysa.
Jest to widmo chude,podobne do człowieka, ale wysokie, z nogami dłuższymi niż u ludzi. Ciało jej jest przezroczysto-białe. Chadza krokiem powolnym. Kiedy napije się krwi, staje się czerwona, jej krok jest szybszy i "jakby kłusem wybiega z domu" dopada wtedy do stajni, wybiera konia na którego siada, długie nogi opata wokół brzucha, i na oklep jedzie przez pole, dopóki koń nie zmęczy się tak strasznie aż mu piana wystąpi na pysku. Wtedy odstawia go do stajni a sama znika.
Jedynym zabezpieczeniem dla koni przeciw zmorze, jest przybicie na drzwiach stajnie zabitej sroki. Wtedy zmora takiego progu zmora nie przekroczy.
Sposobów ochrony dla ludzi jest nieco więcej. Oto one:
- Na drugą noc po napadzie zmory zmienić miejsce spania
- Spalić słomę na której zmora dusiła człowieka (ewentualnie prześcieradło Very Happy)
- Nie

należy spać na jęczmiennej słomie (albo jęczmiennym prześcieradle. Ale widział kto coś takiego??)
- Należy zasypiać na brzuchu
- Należy zasypiać na prawym boku. (nie radzę jednak nikomu próbować zasypiać na prawym brzuchu. Mi nie wyszło)
- Idąc spać, postawić przedmiot żelazny przy łóżku. Najlepiej siekierę.
- Idąc spać mieć pod ręką kij do obrony przed zmorą.
- Postawić koło łóżka nóż na sztorc ( siekiera, nóż, kij - uważaj jak wstajesz. Wstaniesz radosny z obrony przed zmorą i się zabijesz o którąś z tych rzeczy)
- Należy zasypiać trzymając chleb w ustach (ta... zamiast zmory to sam się zadławisz. I to skutecznie)
- Należy zasypiać mając dwa palce prawej ręki skrzyżowane.
Sposobem na odegnanie zmory na długo należy tak postąpić: przy śpiącym musi czuwać człowiek z butelką w zanadrzu. Gdy zmora zacznie dusić człowieka śpiącego, drugi musi lewą ręką zagarnąć butelką od głowy do stóp śpiącego do głowy. Potem należy szybko ją zakorkować i w ogień lub w wodę wrzucić. Po wrzuceniu do wody, rozlegnie się kwilenie, jakby dziecko płakało. Po wrzuceniu do ognia, i po stopieniu butelki, ściany się zatrzęsą i pisk sparzonej zmory będzie się niósł się przez komin i po domu.
Sama zmora, do domów dostaje się pod postacią ćmy, bądź komara. Po dostaniu się do domu przybiera swą prawdziwą postać. Po wypiciu krwi, zmienia się w mysz, tudzież inne małe stworzenie (chociaż kot też się zdarza) i ucieka do stajni co opisałem już na początku. Można ją kojarzyć z upiorem (słowiańskim wampierzem). Jednak zmora, jest zazwyczaj duszą śpiącego człowieka, który przychodzi mścić się za zniewagi zadane podczas dnia, albo po prostu duszą, która w nocy się błąka i męczy ludzi. Wampierz natomiast wstaje z grobu.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:35, 08 Lip 2006    Temat postu:

Stwór to ze skrzatem spokrewniony, jednak od onego większy i wielekroć silniejszy.
Postać bestyja ma wielce pokraczną, o długich, owłosionych rękach, wydatnym brzuszysku i nieproporcjonalnych stopach. Ma też wielki nochal, od lubego picia okowity czerwony, a nad nim parę oczysków, jak szmaragdy zielonych, świecących. Żyje Skarbnik w kopalniach i pradawnych jaskiniach, ukrytych skarbów strzegąc. Lubuje się też w rozmaitych figlach, a psotach. Pukaniem w skałę mami i straszy gwarków, górników, a gdy który w ciemny róg kopalni się zapuści, to Skarbnik jak dwa a dwa- cztery, w gębę go strzeli, a z kolana w rzyć poprawi, bo toć to stworzenie wesołe, do bitki żartobliwej skore. Ale teraz nie masz już prawie Skarbników na świecie. Gdy do kopalni wkroczyła technika, Skarbnicy precz się wynieśli i ninie w królestwie Goplany i Oberona przebywają, lepszych dni dla się wypatrując.
Jeden tylko Skarbnik na naszym świecie się zachował, a mianowicie Skarbnik Fontana, szlachcic pośród wszystkiego stworu kopalnianego. Ówże Fontana poważną misyję wykonuje. Chroni brać górnicką od złego, od wypa

dku wszelkiego, a takoż od gazu czadem zwanego, co w kopalni czasem zalega. Baczy ów Skarbnik na ludzi i ich podpatruje, jak to im się na świecie żywie. Jak któremu w robocie nie dopisuje, to litościwy Fontana pomoże biedakowi: to skałę zmiękczy, to obfite złoże wskaże… Raz nawet pod żabią postacią z górnikiem starym na powierzchnię się udał, do domu jego na wieczerzę zawitał, lecz musi go jakaś krzywda tam spotkała, bo więcej na świat się nie wybierał, a jeno w sztolni siedział. No i nadal ludzi podpatruje. Jak to Skarbnik.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:35, 08 Lip 2006    Temat postu:

Rusałki, znane też jako Boginki lub Brzeginie, mają postać pięknych, przystrojonych kwiatami młodych dziewcząt o jasnej karnacji skóry i długich, ciemnych włosach, które po bliższym przyjrzeniu się okazują się być zielone. Zwykle nie noszą żadnego odzienia albo mają na sobie tylko luźne białe suknie.

Uwielbiają muzykę, tańce i śpiewy w równym stopniu co towarzystwo młodych chłopców, których najpierw wabią do siebie a następnie załaskotują na śmierć. Rusałki lubią też bujać się na gałęziach drzew zaczepiwszy się o nie swoimi długimi warkoczami a ich donośny śmiech niesie się na całe mile. Zdarza się też, że pilnują ukrytych skarbów.

Rusałki lęgną się z dusz utopionych dziewcząt. Poza Rusałkami Wodnymi, żyjącymi w pobliżu zbiorników wodnych są też Rusałki Leśne, Które mieszkają w wydrążonych pniach drzew. Jedne i drugie nie lubią piołunu i raczej nie zbliżają się do osób, które mają go przy sobie.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:35, 08 Lip 2006    Temat postu:

Rokita bestyją dziwną jest i z wyglądu i z natury. W wyglądzie niby człeka przypomina, bo na nogach jako i on stąpa, aleć miast, jak prawy człowiek palce u stóp mieć, Rokita racice kozie ma, a na łbie szczeciniastym rogi. Śmierdzi takoż niemiłosiernie, przez co tym bardziej do starego capa jest podobny. I ogon stwór ten ma. Długi na dwa łokcie z pędzlastym chwostem na końcu. Przyznacie sami, że paskudnik z niego wielki. A z natury jest jeszcze gorszym. Osiedlać się lubi w wierzbach starych, a rosochatych, na rozstajach dróg rosnących. Stamtąd to wypady czyni w opłotki wiejskie, by ludziom dobrym na szkodę czynić. Tak jest uprzykrzony, złośliwy i wredny, że ludzie diabłem go też zowią, co oznacza „szkodziciel”.
Obyczaje diabła są proste. Byleby się jeno nażreć, napić, pohulać, w studnię napaskudzić, z dziewkami zauroczonemi na sianku poleżeć… Nieraz zdarzało się, że ludzie na Rokitę srogo się uwzięli. Cepy w garść chwycili i hajda na wroga! Ale diabeł szybszy, umyka gdzie pieprz rośnie.
Rokita znielubiony jest przez prawie wszystkie stworzenia żywe, oprócz je

dnego, a jest nim glapa, przez niektórych wroną zwana. Diabeł w komitywie wielkiej z nią żyje. Ta drapie go po plecach, gdy komary pogryzły, ten szuka dla niej pożywienia i pod dziób podtyka.
Noszą Rokitowie bardzo dziwne miana. Niezależnie od płci, czyli przyrodzenia, imiona mają oboje: Hanka, Jontek, Baltazar, Deczka, Jan, Maria…
Ale wszystkie one złośliwe jak diabli, którymi w końcu są. Teraz na świecie mało Rokitów, oj mało. W państwie polskim jeno pół kopy się uchowało. Porzuciły one swe rodzinne wierzby i z człekiem układać się chcą. Ostatnio nawet do polityki się mieszają. Ech… Co za świat parszywy, żeby diabeł nie siedział w wierzbie, a konopiach, jeno z ludźmi chciał się układać. Toć oni inni, my inni! Czego im do nas? Układać trza było się, gdy ich więcej było, a nie teraz w chwili ostatniej. Tak przynajmniej twierdzi mistrz mój, znawca dawnych bestyj i stworzy, co łapaniem i zabijaniem ich się trudzi. Niemłody on już, niemłody. A mówią o nim, że ze świata innego przybył. Nie wiem, co o tym myśleć. Dziwny on. Odkąd pamięć ma sięga włosy miał białe, jak mleko. Nawet, jak był młody. Ale nic to. Ważne, że dobrym jest człowiekiem. Ale, ale… O Rokicie prawić miałem, a nie o mym mistrzu. Tak więc powiem jeszcze jeno tyle, że sama nazwa stwora tego, czyli Rokita, pochodzi od rokicin, w które ludzi zdarzało mu się wciągać, gdy rozochocony trunkiem po moczarach biegał z głownią płonącą w garści. Ludzie zbłąkani szli za światłem, które wciągało ich w wiszar i bagno, gdzie pomocy z nikąd. A diabłu przecie bagno nie straszne. Jeszcze patrzyć będzie, jak człek się topi, a zaśmiewać się będzie i lulkę popalać napchaną tym zielem, co zza morza sprowadzają, a które ludzie uczeni zwą marihuana.
Tak więc chyba każdy przyzna, iż Rokita bestyją wredną jest i oby więcej takich na świecie się nie ukazało, bo marny, oj marny byłby nasz, ludzi, los.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:34, 08 Lip 2006    Temat postu:

Różnie południce zwane bywają. Raz marą polną, rżaną babą, bohynką, majówką lub opoldą. Innym znów razem babojędzą, ciotą, klekanicą, żytnią babą, kleklimontką, wywielgą, zdybą czy żytnicą. Nazw dużoć więcej jest i gdybym je tu wszystkie wymieniać miał, to bym pewno do wieczorka zasiedział. A mi gościnności waszej nadużywać nie lza. Jak ktoś mian takowych spamiętać nie umi, to niech jedno w pamięci se wyryje: "baba z żelaznymi zębami". Co, strach was obleciał dziatki moje? Ino niepotrzebnie, bo takie one są, że do chałupy nie wlyzą, choćby im się na głowy niebo waliło.
Bestyja taka, niekiedy czarownicą południową, lub takoż żytnią zwana, to tak naprawdę daemon meridianus, czyli - po naszemu - diablica południowa. Człekowi zwykłemu objawia się pod postacią kobiety na biało ubranej, z sierpem złotym za pas zatkniętym i zielskiem zwiędłym na łbie. We włosy szpilę wetkniętą ma diablą, a tak cienką, że gdy ją komu w serce wbije, to nijakiej rany nie widać, choćby się oczy wypatrywało i godzinę. Poznać iż to czort, można jedynie przez oczy jak rubiny czerwone i zęby żelazne. W

Małej Polszcze częstokroć inaczej bywa - południca na padół ziemski przybywa jako niewiasta wysoka i ohydna niezmiernie, w towarzystwie siedmiu psów czarnych, ani chybi - diabelskich. Jeśli owa babojędza humor dobry przejawia, co nieczęsto się zdarza, to mgiełką się staje błękitnoszarą i delikatną... aleć niech was to nie zwiedzie! Tylko chwilowo niegroźną jest, a licho jedno wie, kiedyć jej się i z jakiego powodu może odmienić.
Dlategoż, gdy słoneczko praży, w godzinach południowych na polu pracować nie wolno pod nijakim pozorem, boć tedy właśnie one demonice tam harcują. A trza wam wiedzieć, że do rodzaju człowieczego wrogo są nastawione i ni jednej okazji nie przepuszczą, by krzywdę komu uczynić. Jak kto ostrzeżenia tego nie usłucha, to południca zsyła na onego głupca bóle głowy a takoż mięśni i kości wszelakich, a nadto może sprawić, że żniwiarz bez ducha na matkę ziemię padnie. Mało tego - łeb ukręcić mogą i od ciała oderwać, co uciechę im sprawia niepomierną, tak jak na śmierć załaskotanie, co torturą tylko na pozór jest śmieszną. Śpiących na polu dusić tak potrafią i bić, iż choćby chłop by to był jak dąb, to i tak się sam nie podniesie. Jak w wyjątkowo paskudnym są nastroju, to nawet kulasy tak poprzetrącać potrafią, że człowiek do końca życia swego kaleką zostaje. Dziatki jeszcze bardziej narażone są, bo bohynki szczególną je darzą nienawiścią. Dziecina, która nieszczęście ma majówkę spotkać, porwana zostaje, psami poszczuta, lub nawet w ziemi, a miedzy, żywcem zakopana. Wieczorną natomiast porą, nim słońce do reszty zajdzie, ale gdy mrok już kraj opanowuje, tedy babojędza dzieczęta młode a urodne porywa i w głuchych a bezludnych ostępach pozostawia na pastwę zwierząt dzikich, biesów i wszelkiego inszego plugastwa. Młodych żniwiarzy obietnicami zabawy i rozkoszy wszetecznej kuszą one południce, by potem zmusić ich urokiem do iskania się z wszy i robactwa przeróżnego zjadania. Niektóre lubują się w zagadek cudacznych a trudnych szalenie zadawaniu, od odpowiedzi na które życie ofiar zależy. Na przykład: "Jacy to czterej bracia gonią się, ale nigdy się nie złapią?" Odpowiedź: cztery koła u wozu. "Co to jest, ubrane na biało, ale jak się na to patrzy, jest czarne i gdziekolwiek idzie, mówi tak jak jest?" Odpowiedź: list. "Co je jak koń, pije jak koń, ale widzi ogonem tak samo jak oczyma?" Odpowiedź: ślepy koń.
Jedne lęgną się z dusz niewiast, które śmierć zabrała po zrękowinach, aleć przed ślubem, lub tuż po nim. Inne takoż z dusz kobiet, aleć takich co pierwiej dzieci swoje utraciły. Ulubionym ich miejscem miedza, gdzie przesiadują, gdy żywemu stworzeniu dokuczaniem się znudzą. Po żniwach spotkać je można w zboża zżętego snopkach, lecz wraz z pierwszymi chłodami rozwiewają się na wietrze, alboć pod ziemię chowają i tam śpik je łapie i aż do czerwca trzyma, kiedy to budzą się, by znów ludziom dokuczać a szkodę czynić.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:34, 08 Lip 2006    Temat postu:

Obłocznikami, Deszczownikami, a Płaneciarzami takoż zwani. Są oni napowietrznym ludem, co chmurami włada. Mają Płanetnicy wygląd człeka postawnego, wysokiego, a umięśnionego silnie, aleć miast uszu mają oni skrzydła ptasie, w zależności od wieku: czarne, brązowe, płowe, a na starość białe. Noszą się zgrzebnie, ot koszulina skąpa i płócienne portki. Na łbach częstokroć kapelusze z wielkim pionowym szpicem noszą, coby chmury przeżgać i deszcz na pola uprawne sprowadzać, bo mus wiedzieć, że owi Płaneciarze to stworzenia dobre, ludziom życzliwe i pomocne. Rodzą się Deszczownicy z jaja bocianiego, które do kolebki podrzucone zostanie. Z jaja wykluwa się chłopczyk, boć zawsze męskiej są oni postaci, który zawszeć nad wiek dojrzały będzie, a gdy jeno dojrzeje, to skrzydła ze skroni mu zaczną wyrastać. Opuści wtenczas nasz ziemski padół, by wśród chmur zamieszkać i rządzić nimi, jak suzeren swymi wasalami.
Jeśli susza dokucza tobie, a twojemu polu takoż uczyń:
Wejdź na wrótnię obejścia swego, a na zachód patrząc trzy razy zapiej niczym kogut. Następnie zleź na dół i wypowiedz tę mod

litwę:

„Płaneciarze, wy od deszczu, i wy od chmur, i wy od wiatrów wszelakich, ulitujcie się nad biednym człekiem, rolnikiem, któremu susza dokuczyła. Sprowadźcie deszcz na me pole, a wdzięczność moją i wszelkiej żywej gadziny mieć będziecie, ja to wam mówię (tu imię swoje i nazwisko rodowe trza wymienić), syn ziemi, a choć człek lichy ze mnie jeno, to przypominam wam, żeście i wy kiedyś takimi samymi ludźmi byli.”

Na takie wezwanie Płanetnik czym prędzej przyleci, deszczem chluśnie, a gdy jeno się przejaśni wyjdź na dwór, zasię zbierz trochę ziół wszelakich i spal je w ogniu w podzięce za suszy odgonienie.
Jednak nie wszyscy Deszczownicy dobrzy i przychylni są rodzajowi ludzkiemu. Grupka osobna istnieje, Chmurnikami zwana, którzy to dla igrów, a zabawy wszelkiej zbiory gradem sieką i niszczą, burze i sztormy sprowadzają, wiry powietrzne, a żmijewki na świat przywołują… Jedna jest jeno rzecz, którą można ich odgonić. Dzwon kościelny się zowie. Trza nim tak długo dzwonić, aż Chmurniki w popłochu pierzchną za góry i lasy, a wtenczas należy nowym nożem żelaznym krwi rocznej owcy popuścić, a juszką tą próg obejścia pokropić i nóż w klepisko wbić, coby Chmurniki przez rok nie mogły wrócić, a jeśli za rok wrócą, to znów trza w dzwon bić, byle jak najmocniej. Chmurniki takoż wyglądem od Obłoczników się różnią, bo skrzydła ich spod pach wyrastają, a skóra ich ciemną jest, jako u południowych barbarzyńców, Murzynami zwanych, a rodzą się tacy nie z jaja bocianiego, jeno z ludzi, którzy w czasie zawieruchy, a trąby powietrznej w chmury zostają wciągnięci.
Aleć teraz i Płanetników i Chmurników mało. Chmury same się pędzą, jako chcą, częste burze i kataklizmy wywołując. Ale jeszcze paru Płanetników na straży czuwa, ale jeśli i oni odejdą, to bieda nam nastanie. Jeśli nawet świat przetrwa, to ludzkość zanurzy się w barbarzyństwie. Nastanie płacz, zgrzytanie zębów i mrok rozjaśniany jeno łyskaniem błyskawic.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:34, 08 Lip 2006    Temat postu:

Nigdy się nad tym nie zastanawialiście? Więc zróbcie to teraz. Czyż nie dziwne jest, że te małe, obślizgłe stworzonka rzucają („przyklejają” to chyba lepsze określenie) się na człowieka tylko po to, aby wyssać z niego krew? Skąd to znamy? Zacznijmy od początku.
Każdy wie kim - a może raczej czym - jest wampir. Doskonale wiemy czym one się żywią, choć nieraz słyszano o wampirach „wegetarianach”, którzy uparcie nie tykają krwi. Pozostańmy jednak przy tych mniej przystosowanych do ludzkiego społeczeństwa - zjawiają się nagle, bezszelestnie, z zaskoczenia. Spotkałeś kogoś takiego w ciemnym zaułku? Ciesz się, żeś jeszcze żyw. Ubyło ci krwi? Cóż, zdarza się. Napotkałeś rządnego twej krwi wampira? Cóż, można się było tego spodziewać.

Wszędzie rozpoznasz jego żądne pożywienia oczy i ostre kły. Ale czy bywałeś czasem nad wodą? Na pewno bywałeś. Czyż zauważyłeś tam coś niezwykłego? Nie? To spójrz jeszcze raz. Może dostrzegłeś tam małe, wijące się „robaczki”? Tak, to pijawki. Niech nie zwiedzie cię ich skromny wygląd. Te zwierzęta mog

ą pozbawić cię prawie tak samo dużej ilości krwi co wampir (no, może taki niezbyt głodny wampir). Niebezpieczne stworzenia? Owszem, jeśliś nieuważny. Znasz przecie zasadę „Nie pchaj się do niedźwiedziej jamy, jeśliś niepijany”? Tak też jest i w tym przypadku.

Owszem, nieraz doszły mnie słuchy o „leczniczym” działaniu tych stworzeń. Chorym przykłada się je do ciała, licząc że to pomoże. Pomaga jedynie w przypadkach zatrucia krwi, bowiem pijawka wraz z krwią wyssie i truciznę. I nie łudź się, że ciebie nie zaatakuje. Pijawki są ślepe, więc nawet gdybyś był wielkim, obślizgłym, zielonym Orkiem, to i tak nie obroni cię to przed atakiem.

Brzmi to trochę jakby stworzenia te rzucały się na ludzi i były morderczo niebezpieczne Wink
Więc czy można nazwać pijawki sługami wampirów? To możliwe, choć nie do końca. Bo czy widział ktoś wampira w towarzystwie pijawki? Nie sądzę. A pijawkę w towarzystwie wampira? Nie? Tak myślałam. Wink
Nie możemy jednak wykluczyć, że coś łączy te stworzenia. Niewątpliwie żywią się krwią (nie licząc tu tych nielicznych) , a za swoje pożywienie przyjmują głównie ludzi. Sami więc odpowiedzcie sobie na to pytanie; czy pijawki można nazwać sługami wampirów?
mateeo
PostWysłany: Sob 16:33, 08 Lip 2006    Temat postu:

W przeszłości wierzeniami ludzi słowiańskich były prócz licha, wodnika itp. Olbrzymy.
Jak sama nazwa wskazuje byli ogromni, broda sięgała im do piersi. Otuleni w szare lub granatowe płaszcze, kapelusze z szerokim rondem i z licznymi niebiesko czerwonymi piórkami . W prawej ręce trzymali sękaty kij a w ustach zaś fajkę. I niczym innym od człowieka się nie różnili.
Kiedyś można było spotkać z pół pożartym człowiekiem, co znaczyło że byli mięsożerni. Jednak teraz takich olbrzymów się nie spotyka. Spotkać można je było jedynie w nocy, na początku miesiąca. Ale spotyka się je coraz częściej. Znani byli z tego że gdy spotkali dobrego człowieka, nagradzali go na przykład : chorych uzdrawiali, biednych obdarowywali złotem, głodnym dawali chleba a spragnionym wody, rzadko ale niektórym dawali więcej czasu i życia. Jednak gdy spotkał złych ludzi karał ich chorobą, zniszczeniem dobytku, a tych naprawdę złych pożerał żywcem.
Olbrzymi składali się tylko z mężczyzn. Więc jak się rozmnażali? Podobno gdy jakaś gwiazda umierała rodził się olbrzym. Jeśli tak to czy tyle jes

t olbrzymów ile gwiazd zmarło? Nie wiadomo od jakiego czasu zaczęły się pojawiać.
Pokarmem dla olbrzymów może być zarówno mięso jak i roślinność. Olbrzym je najczęściej trzy jagnięcia, zaś potem idzie zaczerpnąć wody z górskiego strumienia.
Olbrzymy jak wcześniej mówiłem widziane są tylko nocą. Podobno dzięki magii stają się za dnia niewidzialne lub zmieniają się w kamień. Jeśli usiądzie się na jakiejś skale i usłyszy się wydechy lub lekkie pochrapywanie znaczy to że jest to olbrzym i najlepiej odejść nim zajdzie słońce.
Przesądni ludzie uważali że olbrzymy są o znakiem szatana, inni zaś że Boga. Ci drudzy wierzyli że olbrzymy prowadzą ich na dobrą drogę, nawraca bezbożnika, ratuje człowieka przed czarownicami i ratuje kobiety z topieli.
Opowiem wam pewne wydarzenie. Kiedyś pewien mężczyzna idąc drogą do domu ujrzał olbrzymiego człowieka, który podszedł doń i zapytał o to jak długo chciałby jeszcze żyć ten zaś odpowiedział "Panie tak długo jak tylko można" Duch nic nie rzekł tylko kazał chłopu pójść ze sobą i zaprowadził go w pewne miejsce za lasem. Tam pokazał mu jedno drzewo i rzekł "Jak długo to drzewko będzie się zieleniło, tak ty żyć będziesz". Chłop wykopał je, zabrał by zasadzić je przy swoim domu i pielęgnował. Po tym wydarzeniu przeżył jeszcze wiele lat.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:33, 08 Lip 2006    Temat postu:

Licho

W korytarzu zaszemrał wiatr. Jego chłodny powiew przeniknął twoją szatę. Powietrze zawirowało i zapłonęło bladym światłem. Ognista kula, unosząc się na wysokości twoich oczu, okrążyła cię powoli dookoła.
-Chodź za mną.- rozległ się szept tuż za tobą - ... Ale bądź ostrożny... bo ONO nie śpi ...
Po czym niespodziewanie nabrała prędkości i przeniknęła przez ścianę. W miejscu, w którym straciłeś ją z oczu wybuchło bezgłośnie białe światło oślepiając cię na chwilę. Zaraz potem, przed twoimi oczami ukazały się drzwi. Zwyczajne, gładkie, wykonane z ciemnego drewna drzwi...
Chciałeś je ominąć. Spieszyło ci się w wiele ważnych miejsc. Czekało na ciebie wiele rozkazów do wykonania, wiele spraw do załatwienia... Przystanąłeś mimowolnie.
Spojrzałeś w jedną stronę korytarza, potem w drugą i wyciągnąłeś rękę w kierunku misternie rzeźbionej klamki. Z otwartych drzwi wypłynęły kłęby mgły. Ułożyły się tuż u twoich stóp. Patrzyłeś na nie niepewnie, potem w mrok przed sobą. Rozległ się cichy trzask, krótki zduszony śmiech. Znalazłeś się w komnacie. Pod podł

użnym, wysokim oknem stał masywny stół, a na nim księga oprawiona w korę drzewa. Wiatr, który z pewnością nie wiał od strony okna, przewrócił kartę księgi. Jeszcze parę kroków i zdołałeś dojrzeć wyblakłe pochylone litery... Opowiadają czyjąś historię, która jako żywo staje ci przed oczami...

-Wędrowiec o czystym sercu przeszedłby tą drogą nietknięty. Las zna dusze ludzi. Gdy więc masz co na sumieniu: Zawróć! Zawróć z tej przeklętej ścieżki, choć zdaje ci się bezpieczną.
Mówisz: Nie?... Nie, bo to tylko drzewa? Nie obchodzi cię co pomiędzy nimi? Błąd. Błąd! Być może twój ostatni w życiu błąd...

Wędrowiec przystaje, szuka źródła głosu. Znikąd jednak wskazówki. To jakie echo pewnie, ze mnie żarty stroi- myśli. Szept wznosi się i opada. Wprawia w drganie ziemie, szemrze wśród gałęzi.- Może to nie echo? Może to drzewa ostrzegają? Nie, nie... Zmęczony jestem...
Odtrąca myśl, otula się podróżnym płaszczem, spogląda w uspaną twarz niemowlęcia. Okrywa drobne uszy i szyję, by małe było bezpieczne. Matka musi zobaczyć dziecko w pełnym zdrowiu. Rozgląda się czujnie i rusza dalej. Czas mija, mrok gęstnieje. Końca drogi jak nie było, tak nie ma.
Nagle wyczuwa na sobie spojrzenie zielonych oczu. Kieruje wzrok w dół. Z plątaniny kocy patrzą na niego duże i zielone oczy. Zbyt duże i zbyt zielone jak na noworodka. Mężczyzna kołysze Małe uspokajająco, choć nie płacze. Przygląda mu się uważnie... drobne, bezbronne, niewinne... On odrywa od niego wzrok. A wtem wyraźny, ciche słowo:
-Zawróć.
Patrzy ponownie w oczy dziecka owija jeszcze szczelniej koc. Sądząc zapewne, że się przesłyszał. Ehh... To zmęczenie. Jak na złość przyspiesza kroku.
- Zawróć, opiekunie. Nie budź Licha.
Staje osłupiały. Teraz już nie mógł się pomylić. Małe usta, które jak dotąd nie ułożyły się w żadne słowo, przemówiły do niego. Omal nie wypuścił zawiniątka z rąk.
-Stanowczo muszę iść spać. – mruknął, ale coś nadal go dręczyło. Nadal kazało zawrócić. Dziecięce oczy nie chciały się zamknąć. Miał wielką ochotę zakryć je całe kocem.
-Jakie Licho, u diaska? Licho nie śpi!- wybucha gwałtownie.
-Już ... nie.
Odwraca się. Młode czarne ślepie w starczej twarzy. Zaledwie parę centymetrów od niego stoi zawinięta w łachmany starucha. On odsuwa się ze zgrozą, przed okropnym widokiem, zaskoczony i powalony smrodem, który od niej bije. Wciąż widzi to jedno wielkie oko, od którego bije otchłań szaleństwa, nienawiści, lenistwa, obżarstwa, pożądania, rozpaczy... To esencja, albo pewniej odbicie zła.- myśli w strachu. Nie wie, że to odbicie jego własnej duszy...
Spogląda na nią ponownie ze zgrozą. Stoi bez ruchu. Mężczyzna otrząsa się i stara ponownie zapanować nad sobą. Starucha przekrzywia głowę niczym zdziwione zwierze. Zgrzytają jej kości przy gwałtownym ruchu. Oddech ma ciężki i świszczący.
-Nie śpi...- wymruczała głosem, który zdawał się jakąś przeraźliwą mieszanką skrzypienia pni, pisku zwierzęcia i skowytu.- Nigdy nie sypia.- głos przechodzi w drapieżny gulgot, który kończy się gdzieś daleko za nią w nagle podjętym śpiewie wilka. Głos zespolony z pieśnią lasu.
Wyciąga spod szmat trupią dłoń. Wędrowiec przyciska odruchowo dziecko do piersi, słysząc jego cichy płacz. Zupełnie nie wie jak ma się zachować.
- Chyba, że pan dobrodziej przyjmie pod swój dach. –Zgina się przed nim wpół.
-Ja...- zaczyna zszokowany zuchwałością staruchy. Wyobraża sobie miny domowników, gdy przyprowadza na nocleg takiego wędrowca. Przez jego twarz przebiega drwiący uśmiech.
Prostuje się pewniej. Zanim jednak nabrał tchu by odpowiedzieć rozbłysło pomiędzy nim, a istotą oślepiające światło.
-Precz stąd Nieszczęście, to mój człowiek. Precz mówię Licho, bo doniosę diabłom, że niewinnych dręczysz!
Podróżny mruży oczy i korzystając z chwili zamieszania odwraca się i biegiem oddala.
-A ty stój głupcze! – Człowiek zatrzymuje się powoli, wbrew sobie. Wzdycha ze zniecierpliwieniem.
-Jak nie jedno się czepi, to drugie.- mruczy pod nosem buntowniczo- Ciężko będzie do domu wrócić. A jeszcze gorzej żonie tłumaczyć...
-Co tam mamroczesz?
Blask gaśnie. Przez ramię spogląda na niego istota podobna do normalnej kobiety. Okryta jest czarnym materiałem utkanym jakby z ciemności za nią. Od oczu bije słabe światło. Spoglądasz szybko na dziecko. Odwraca głowę, zamyka oczy do snu. Oddychasz z ulgą. Dzieci podobno znają się na tych sprawach. Jeśli ono jest spokojne, to ja także. Patrzy ponownie na istotę, która mu towarzyszy.
-A ty co za Licho znowu?
- Licho masz już za sobą. - odpowiada z drwiną.- Jestem Błędnym Ogniem i pomogłam ci prawie bezinteresownie... A tymczasem wytłumacz: Czyś ty rozum i zmysły postradał? Czy ci życie nie miłe, chłopie jeden, że kusisz Leśne Demony?
- Prawie jak moja stara! Nie krzycz Ogniu!
- Nie spoufalaj się Śmiertelniku...- syknęła z lodem w głosie.- Bo zmienię zdanie i zgotuję ci gorszy los niż to Licho. Teraz chodź i milcz. Wskażę Ci drogę do domu.
Człowiek patrzy na błędnego ognia unosząc brwi.
-Spokojnie, jakbym miała zamiar cię sprowadzić na moje bagna, już bym to zrobiła. Zakryj to dziecko porządnie, bo zmarznie i nie spuszczaj mnie z oczu. Sam do domu już nie trafisz.
Ponownie zjawia się przed nim kula ognia i snuje się tuż przy ziemi, jakby badając drogę, po której prowadzi człowieka. Jednocześnie zaczyna mówić...melodyjnie, kojąco... On słucha jej i idzie jakby w półśnie...
-Masz dużo szczęścia, że nie zdążyłeś odmówić Starej. Słuchaj mnie teraz uważnie i nie uroń żadnego słowa, bo nikt ci tego więcej nie powtórzy: Licho nigdy nie sypia. Pamiętaj i powtórz, tym których chcesz przed biedą uchronić, że gdy zaczną się do twego domu podkradać drzewa, gdy zagadkowy wiatr przenikać pocznie twój dom, otwierając okna i drzwi niespodziewanie, wyprowadź się stamtąd czym prędzej. Wiedz, o czym wie niewielu... O czym dowiadują się zbyt późno... że Zło nie jest brakiem Dobra. Zło jest. I to Zło nigdy nie sypia. Żyje w lasach, w pobliżu domostw. Przybiera najróżniejsze postaci. Najchętniej jednak taką, jaką widziałeś przed chwilą. Jest demonem przesyconym złymi, niszczycielskimi siłami natury: plag, chorób, suszy, pożarów, powodzi... Sprowadza na warzywa parchy, a na owoce czarne plamy. Potrafi uściskiem swych dłoni zadusić drzewo. Mąci kałuże. Kotom plącze ogony. Koniom splata grzywy. Dręczy i straszy zwierzęta w gospodach. Niszczy wszystko co należy do człowieka, a na samym końcu i jego doprowadza mąceniem myśli do szaleństwa. Chowa potrzebne przedmioty przed wzrokiem, przecina szczeble w drabinie... Odbiera Ci wszystko co cenisz powoli i z rozmysłem. Wbrew pozorom, to bardzo inteligentne stworzenie. Nie wolno go lekceważyć.
Pojawia się w pobliżu ludzkich osad jako nachalna żebraczka z jednym okiem zakrytym chustą, zapewne ślepym. Na najmniejsza drwinę z jej wyglądu, czy też inną zniewagę, odpowiada złem. Jest dla was, ludzkich istot jakby zwierciadłem. Całe zło jakie na nią ciskasz, potęguje i oddaje. Dobrym zaś nie może wyrządzić krzywdy. Nie przeganiaj jej więc, jak zamierzałeś, o ile ci życie twoje i tego dziecka miłe. Bo Zło mści się za zniewagi. Choćby nie wiem jak ci była wstrętną zaproś ją pod swój dach. Wtedy sama stwierdza, że nie ma tu czyją podłością się karmić i odchodzi. Sprawdza cię nieraz długo, parę tygodni, miesięcy, lat... lecz jeżeli jesteś wystarczająco cierpliwy zwyciężasz z nią. Licho nie czyni Zła. Licho budzi zło drzemiące w ludzkich sercach. Jeżeli twoje serce byłoby bez skazy, nie musiałbyś się jej bać. Dlatego dziecko było spokojne. A zachlipało chwilę nie ze strachu, lecz z litości nad tobą.
-Ale ja wcale ...- przebudza się trochę by odepchnąć oskarżenia, jednak szybko Ogień przerywa mu, nie ustając w locie:
-Ja wiem, wiem... Wy wszyscy jesteście dobrzy i szlachetni aż się tą swoją dobrocią nie upijecie i nie pozabijacie. Znam ja was dobrze. Niejednego myśli do dna, na wskroś przeszyłam. Dobrze, więc zapamiętałeś wszystko? Twój dom jest na końcu tej drogi. Tu nic ci nie zagrozi. Po moją zapłatę zgłoszę się w swoim czasie. Nie martw się, znajdę cię... i pamiętaj też...
Podróżny otrząsa się z transu. Nie słucha już swego przewodnika. Dostrzega światła w oknach swego domu. Myśląc już tylko o tym, żeby nie spotkać kolejnej maszkary, pędzi w kierunku okien nie oglądając się.
-Ehhh... – wzdycha za nim Ognik wzruszając ramionami i spoglądając na śpiące spokojnie w jego ramionach, porwane dopiero co dziecko.- Widzisz Maleństwo, ludzie już tacy są... – Oczy dziecka rozwierają się szeroko. Przybiera ono nagle postać dziecka-driady, które prostuje się w ramionach mglistej istoty i przeciąga ospale. Ta patrzy na nie ze słabym uśmiechem.
- Cóż poradzić?- Spogląda jak człowiek wpada w muliste bagno i znika w nim. Driada spojrzała z wyrzutem na Błędnego Ognia. Ten uśmiecha się beztrosko.
-...Nigdy nie słuchają nas do końca
mateeo
PostWysłany: Sob 16:32, 08 Lip 2006    Temat postu:

Latawica wcale nie obyczajów lekkich panną jest, jak wielu sądzi, lecz diablicą prawdziwą, niebezpieczną takoż dla ciała jak i duszy człeka poczciwego. Demonica ta, z powietrza żywiołem nierozerwalnie związana, z gwiazdami czasem bywa utożsamiana, co z niebioś spadają, przez Boga za grzechy różne na ziemię rzucone, albo kometami - znaczy się tymi światłami niebieskimi, co ogon mają i nieszczęście wielkie nieodmiennie zwiastują.
Wygląd ma niczym ten succubus, boć pod postacią pięknej niezwykle a takoż powabnej, zawsze młodej kobiety się ukazuje, by mężów, co już w święty związek małżeński wstąpili, zwodzić i do grzechu rozpusty a zdrady namawiać. Nieletko jest takiej półnagiej, złotowłosej kusicielce odpowiedź dać odmowną, więc by chronić się przed urokiem, główkę czosnku przy sobie mieć należy, boć ona nie tylko na wąpierze działa, ale i na insze plugastwo. Ale, ale, wybaczta mnie, bom się rozochocił i opisu nie skończył. Charakterystycznymi dla latawicy cechami są, oprócz długich, jak już powiedzieć mi było dane - złotych i rozplecionych warkoczy, także widmowe, świecące delikatni

e skrzydła widmowe, oraz oczy maleńkie, gwiaździste, czaru pełne, któryż to serca męskie usidla i zniewala.
A moc latawicy wielką jest i straszną. Przychodzi taka w nocy do chałupy, nic sobie z magicznych czy świętych znaków nie robiąc, i rozkochuje w sobie nieszczęśnika śpiącego, pierwiej już upatrzonego, aż do szaleństwa kompletnego, które wieloma symptomami się objawia, takimiż jak od spraw świata bożego ucieczka, od ludzi stronienie, a na zabawy żadne czy spotkania nie uczęszczanie. Zaklęty mąż, pieszczotami demonimi na skraj obłędu doprowadzon, ciągleć tylko ponownego spotkania ze swoją kochanicą wygląda, na nic innego nie mając baczenia ni względu. Człek taki późnej starości nie dożywa, gdyż pożądaniem i miłością nienaturalną gorejący prędko siły traci i umiera.
Spod takiegoż uroku, niełatwo jest się wyzwolić, oj niełatwo, ale jest sposób pewien, w młodości jeszcze mojej przez wiedźmę mi polecony. A wiedzieć musicie, że w czasach owych urodny jeszcze byłem, zmarszczki żadnej na twarzy nie miałem, choć wam, młokosy, niemożliwe może się to wydawać, wtedyż to jeszcze panny za mną szalały, a raz to nawet szlachecka córa uśmiechnęła się do mnie miło, choć... khem... o czym to ja? A tak, by uwolnić się spod czaru latawicy, sposób jest tylko jeden, niepewny dość, ale na bezrybiu i rak ryba. Otóż należy ciało dymem z łajna krowiego okadzać oraz wywar z woniei, stulika i lastowniczka pić, tudzieć w skórę wsmarowywać. Zdarza się co prawda czasem, że demonica sama kochanka dla jego własnego dobra porzuci, urok pierwiej zdjąłszy, aleć zdaża ci się to nieczęsto i nie ma co liczyć na taki traf szczęśliwy, boć to prawda, że strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Zniszczyć latawicę również można. Trza przetrzymać ją do świtu na padole ziemskim i nie pozwolić jej do świata duchów odejść. Wtedy to skrzydła i warkocz traci ona, a po dniach siedmiu i godzinach trzech - równo, co do minuty - z tego świata odchodzi, jak zwykły śmiertelnik przez Śmierć zabrana. Ryzykowna to jednak gra, bo kochanek diablicy wciąż pod działaniem mocy piekielnych pozostaje i z żalu szybko umiera jeśli odczarowan nie zostanie.
Męskie latawice, czyli latawce również istnieją i niewiasty kuszą, choć mniej ich jest, bo wiadomo, że moce piekielne bardziej baby się boją pyskatej niż Lucyfera samego. Urodni to młodzieniaszkowie o długich, złotych włosach, skrzydłach widmowych i oczach gwiaździstych zupełnie jako u latawic to bywa.
Rodzaj ten diabli tym się jeszcze charakteryzuje, iż ludziom dokuczyć lubi w sposób następujący: postać zwierza różnego przyjmując - czy to pięknego koguta, czy znowuż konia lub owieczki potulnej i czekając gdzie pode drogą, tak by człek chciwy zoczył je i złapać próbował. Gdy który rzeczywiście się połakomił, zaczynała się świetna dla czortów zabawa, boć co mężczyzna, za wygraną nie dając, podchodził to one uciekały kawałeczek, wodząc biedaka po wertepach i bezdrożach bezludnych a strasznych zostawiając w końcu całkowicie wyczerpanego w znacznej od swego domostwa odległości. W szczególności zaś grajków z wesel wracających upodobały, co mogę poświadczyć na święty krzyż się zaklinając i rany chrystusowe, boć to gdyśmy z Antonem, po jednym weselisku do chałupy wracali, to nam się jedna takowa bestyja ukazała. My jednak zawczasu byli przygotowani i najpierw my w nią czosnykiem rzucili, potem jeszcze fletem i skrzypeczkami przez łeb daliśmy, tak że ono dziwo za siódme góry, siódmą rzekę i siódmy las uciekło, krzyknąwszy pierwiej tak straszliwie, żeśmy bez ducha na ziemie padli i dopiero nas rano w rowie przydrożnym znaleziono! Oto dowód, że siły nieczyste człeka prawego, choćby i podchmielonego w żaden sposób zmóc nie mogą.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:32, 08 Lip 2006    Temat postu:

Leszy, zwany takoż Borownikiem, Borowcem, Dziadem Borowym, a Leśnym Lichem, to stwór leśny, borów, zagajników, a wszelakich drzew strzegący. W naturalnej swej postaci wyglądem żbika, bądź niedźwiedzia przypomina. A mus wam wiedzieć, że i drzewa postać może przybierać, albo jednookiego starca, lecz jeno w nocy, bo to właśnie noc jest jego porą.
Przodkowie nasi, Słowianie, gdy Borownika zoczyli w jakimś lesie, w te pędy wiec zwoływali, czy las świętym obwołać, czy też na bestyję z widłami, mieczami, a kłonicami ruszyć. Jeśli las świętym obwołali, to nie lza było drzew tam ścinać, ni ognia zaprószać, bo jak dwa, a dwa – cztery, Leszy ucapi i zji. Jagód nawet, a grzybów zbierać nie wolno było, by gniew jego na siebie i plemię swoje nie sprowadzać. Jak pisze A. Puszkin:

U Łukomoria dub zielonyj
Złataja cep na dubie tom
I dniom i noczoju kot uczonyj
Wsio chodit na cepi krugom
Idiot naprawo – piesń zawodit
Nalewo – skazku goworit
Tam czudiesa: tam leszyj brodit…

Borowiec pomocników wielu ma, co

by w jego żmudnym przyrody pilnowaniu mu dopomagali. Auk, duchem echa będący, Puszczewik, co w głębi lasu żyje, Mochowik, opiekun mchów, Ługowoj, oraz Polewoj.
W czasach późniejszych przybrał Leszy miano Boruty i w łęczyckim zamku zamieszkał. Umiejętności nowej nabył, to jest w sowę wielką przemiany. Przestały zajmować go lasy, mateczniki i bory wszelakie, a teraz jeno złoto miało dla niego wartość. No i piwo, które chlać lubował bez opamiętania. Złośliwi twierdzą, że diabłem on się stał, inni też w kontusz go ubierali, lecz łeż to. Leszy przystosował się do zmian, które nastąpiły, gdy odeszły stare bogi, a na słowiańszczyźnie zapanowała wiara w Jezusa Chrystusa. Ludzkim bardziej się stał. Bitkę lubi, a hulanki, przednie trunki wychwala, nieraz ze szlachcicami na szablę się próbował. Na Tatarów chadzał. Miałem, ci ja, miałem z nim przygodę, jak mnie kiedyś zdybał, gdym koło jego posiadłości ziół diablich poszukiwał. Zrugał mnie grubymi słowy i na szable wyzwał. Gracz z niego był nie lada, lecz wygrałem ja z nim, po czym trzydziestą część skarbów jego jako nagrodę wziąłem. Dwa palce mu obciąłem, pazurzaste i grube. Więcej o nim słychać nie było w świecie, widać, że się zraził do ludzi i teraz z lochów łęczyckich nie wyłazi. Pomocnicy jego takoż w borach i pod ziemią się zaszyli, nosów nie wyściubiają.
I może dlatego drzewa więdną, powietrze trującym niemal się stało. Gdyby byli jeszcze oni na świecie naszym, przypilnowaliby ludzi, by nie czynili zła przyrodzie, a takoż sobie samym.
Wierzę, że jeśli do tej pory nie odeszli do Świata Goplany, to jeszcze o nich usłyszymy.
Wierzę, iż zrobią porządek, byleby tylko nas, ludzi nie tykali. Ani naszej spyży, chudoby, ani naszych bab.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:31, 08 Lip 2006    Temat postu:

Dusiołek to stwór uprzykrzony bardzo. W dzień postać oparu, a mgły przyjmuje, po polach, lasach lata, świat obserwuje. Aleć w nocy staje się Dusiołek człowieczkiem małym, na dwie stopy wysokim, o szarozielonej skórze, co podczas pełni Miesiąca jasno się jarzy. Twarz jego do ludzkiej jest podobna, lecz ma owa bestyja miast jednego, trzy ślepia, żółte i wyłupiaste. Cechą charakterystyczną dla owego potwora jest duża, wręcz ogromna rzyć, która zajmuje niemal połowę ciała jego. Owa rzyć wydziela smrodliwy fetor, w zapachu skunksa przypominający. Ma Dusiołek zwyczaje paskudne. Otóż, gdy w nocy śpiącego wędrowca przydybie, to wraz wlezie nań, łapami za grdykę ucapi i cichaczem zadusi, skąd się jego nazwa wzięła. Na bestyję ową sposobu innego nie masz, jak ubranie swe wywarem z alrauny, mandragorą zwanej, skropić, a przed zaśnięciem modlitwę zawsze zmawiać. Wtenczas Dusiołek nie tknie człowieka, jeno na złość napaskudzić może na takiego, lub na jego rzeczy, a łajno jego zmyć się niczym innym nie da, jak wodą żywą, której dziwo-ptak strzeże. Aleć to przecież i tak lepsze, niżby miał być człek zadu

szon przez tę poczwarę. Bo mus wam wiedzieć, że gdy Dusiołek kogoś ubije, tego dusza na zawsze do Króla Dusiołków będzie należeć. By ją odzyskać musi osoba bliska zabitego za siódmą górę i rzekę iść, a baczyć, gdzież pałac Dusiwnyk ukryty, bo on zawsze w ukryciu. Raz na niebie, raz pod ziemią… W wieku piętnastym się zdarzyło, że pałac córka kupca bławatnego dostrzegła, jak nad miastem Legnicą się unosił, nie większy od dobrze spasionego indyka. Natychmiast też proboszcza powiadomiła, któren to egzorcyzmami Dusiwnyk przegnał i od tej pory nikt już nie widział pałacu Króla Dusiołków. Ale same Dusiołki bynajmniej nie zaprzestały swej szkodliwej działalności. Co to, to nie! Na szczęście ostatnimi czasy jakby rzadziej się ukazują. Zwąchały widocznie, że ich czas przemija. Odchodzą tedy po jednym do królestwa Goplany, by tam zacząć nowe życie. I bardzo dobrze. Nie trza nam takich stworów na świecie. Bo i obyczaje ich niemoralne i wygląd niepolityczny.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:31, 08 Lip 2006    Temat postu:

Dziwożony to słowiańskie demony, które znane są również jako mamuny, odmienice, babule, czasem zwą je również boginkami lub bogunkami. Są one stworami leśnymi, które spotkać można nocą przy zbiornikach wodnych, takich jak stawy, jeziora, rzeki. Zazwyczaj zamieszkują krzaki i zarośla wokół tych akwenów, zdarza się jednak, że za miejsce stałego pobytu obierają sobie bagna lub mokradła.
Dziwożony powstawały po śmierci starych panien, nieślubnych matek lub matek, które zmarły przed porodem. Tworzyły się również z dusz zabitych lub porzuconych dzieci z nieprawego łoża. Czasem zaś określano je po prostu jako duchy złych kobiet.
Podania co do ich wyglądu nie są zgodne. Według niektórych źródeł mają one ciała młodych, pięknych i ponętnych kobiet, które w sekundę potrafią zauroczyć każdego nieuważnego mężczyznę. Jednak zdecydowana większość opisuje je jako brzydkie i stare dzikie baby. Włosy ich były niezmiernie długie i proste niczym druty, nie miały też dziwożony w zwyczaju ich związywać. Ciała ich były krępe oraz gęsto porośnięte rudym włosem. Piersi zaś miały tak duże i długie, ż

e z łatwością mogły je sobie zarzucać na plecy. Według Lucjana Siemieńskiego mogły one używać swojego biustu jako pralników podczas prania bielizny. Chodziły albo nagie, albo przyodziewały się w długie, białe szaty. Nieodłączną częścią ich garderoby i jednocześnie charakterystycznym znakiem była czerwona czapeczka, do której przyczepiały kwiat paproci.
Mamuny były najbardziej niebezpieczne dla kobiet w błogosławionym stanie lub świeżo upieczonych matek. Kiedy samotna, ciężarna kobieta opuściła wieczorem swoje domostwo i napotkała dziwożony, te potrafiły wodzić ją po całej okolicy aż do całkowitego wyczerpania. Zsyłały również na położnice gorączkę i inne choroby, zmuszały do wymiotów, wywoływały koszmarne sny oraz puchnięcie stóp. Czasem zaś kradły noworodkowi cień, co powodowało u niego szaleństwo w dorosłym życiu. Najgorszym zaś z czynów, które zwykły popełniać, było wykradanie niemowląt i podrzucanie na ich miejsce innego dziecka. Tutaj podania również nie są zgodne. Podrzutkiem miało być albo bliźniaczo podobne dziecko czarownicy i demona, albo niemowlę dziwożony, które było stosunkowo łatwo rozpoznać po wyglądzie. Dzieci mamutów były bowiem zazwyczaj nad wyraz szpetne. Ciało jego było niekształtne, posiadało wielki brzuch, długie i cienkie kończyny, a głowa była nieproporcjonalna do reszty ciała – za duża lub za mała. Całe ich ciała porastały włosy, wyrastały im długie pazury, a ostre zęby wyżynały się bardzo szybko.
Demonica potrafiła długo śledzić swoją ofiarę, aby w dogodnym momencie zjawić się i porwać niemowlę. Nie stroniły również od przeróżnych forteli, których celem było wywabienie matek z domostwa. Czasem zdarzało się, że kobiety nie zorientowały się w zaistniałej zamianie i wychowywały podrzuconego odmieńca. Dziecko takie zawsze okazywało się niezwykle złośliwe, potrafiło na przykład nasikać do mleka, aby skwaśniało. Cechowała je też nadzwyczajna żarłoczność, podczas nieobecności rodziców potrafiły opróżnić wszystkie zgromadzone w domu zapasy, wliczając w to alkohol. Były dziećmi krzykliwymi i nieufnymi, które do snu odnosiły się bardzo niechętnie, jedynymi zaś osobami, przed którymi czuły strach, były ich matki. Dzieci takie zazwyczaj umierały bardzo młodo, jeśli jednak udało im się dożyć wieku dorosłego, były niesprawne fizycznie, bełkotały i nie umiały porozumieć się z otoczeniem. Bywało też, że wyrastały na złoczyńców, złodziei i morderców.
Dziwożony nie były jednak tak bezdusznymi istotami, jak może się wydawać, posiadały w sobie pewien instynkt macierzyński. Kiedy kobieta, której podmieniono dziecko, zabierała podrzutka na śmietnik, poiła wodą ze skorupki jajka i zaczynała bić bezlitośnie brzozową rózgą, mamuna natychmiast reagowała na płacz swego prawdziwego potomka i zwracała skradzione dziecię.
Istniały sposoby, aby uchronić swoje dziecko przed porwaniem przez dziwożonę. Wystarczyło zawiązać na rączce dziecka czerwoną wstążeczkę lub choćby sznurek, albo włożyć mu na główkę czapeczką takiego koloru. Niebezpieczne były również noce. Należało chronić dziecko przed światłem księżyca oraz spać z twarzą zwróconą w stronę niemowlęcia. Niedozwolonym było również pranie pieluszek po zmroku, gdyż to mogło rozzłościć demony. Również skutecznym sposobem było noszenie przy sobie podczas ciąży małego, ostrego narzędzia, takiego jak agrafka czy szpilkę, które na czas porodu należało zamienić na coś większego, nóż czy nawet pług.
Należy zaznaczyć, że dziwożony nie zawsze były przedstawiane jako stworzenia niegodziwe. Pierwotnie łączono je z kultem Dziewanny, która była boginią wojowniczek, myśliwych, lasów i wszelkich zwierząt w nich żyjących. Dopiero później, w okresie chrześcijaństwa została zdegradowana do roli demonicznej dziwożony. Pierwotnie więc mamuny były czułe i opiekuńcze wobec potomstwa ludzi i zwierząt.

Dziwożony są bohaterkami licznych ludowych opowieści, jednak większość z nich jest do siebie bardzo podobna i przywoływanie ich treści nie jest konieczne. Można się jednak dowiedzieć z nich kilku ciekawych rzeczy, jak na przykład tego, że mamuny czasem porywają nie tylko dzieci, ale także starsze dziewczynki. Boją się również dzwonków rosnących na łąkach, które dla kogoś umykającego przed nimi mogą okazać się drogą ratunku. Zaś jeśli się przyłapię dziwożonę w swoim obejściu i uda się odebrać jej czerwoną czapeczkę, to demon powróci aby prosić o jej zwrot, i już nigdy więcej nie powróci w dane miejsce.
Były też dziwożony natchnieniem dla poetów, w tym dla Bolesława Leśmiana, który poświęcił tym stworzeniom utwór „Dziwożony”.

Co sto lat tu zlata ptaszek,
Złoty ptaszek, Gregoraszek,
Puka w dąb: niech w dębu szparze
Dziwożona się pokażę!

Stuk, puk! z dziupła wypłoszona,
W świat wybiega Dziwożona,
O, już tańczy zwijanego.
Gonionego, wyrwanego.

Leśnej bajce dając wątek.
Pośród modrych tańczy łątek,
Gra jej ciepła trzcin muzyka,
O, ucieka już, już znika.

Pobiegnijmy za nią w ślady,
Na wywiady, na wybady,
Zanim dąb się zamknie za nią,
Za tańczącą Złotopanią!

Bo ptak złoty lubi zwlekać,
Więc sto lat będziemy czekać,
Na drzwi dębu otworzone
Znów pokażą Dziwożonę.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:30, 08 Lip 2006    Temat postu:

Czeronobog, na Prusach i w Kraju Niemych zwany też Zernebock, jest to stwór wielki i w wielkości i w okrucieństwie, jakie innym czyni. Władcą jest Czernobog Nawii, Piekieł Królestwa, co na wewnętrznej stronie świata się znajduje. Pałac ma wielki, czterowieżowy, a służby wszelakiej w bród. Sam w sobie wygląda Czernobog z grubsza jak człek, jeno skórę czarną ma i wielki jest jak pięciu chłopa, jeden na drugim postawionych. Małżonką Czernoboga jest Mara, na Rusi zwana takoż Morą, a w kraju Polan – Marzanną. Widmowa to pani, a straszna. Na ziem często wychodzi i we mgle o poranku przesiaduje, ludzi podgląda, a który ją zobaczy, ten już zgubiony. Ma Zernebock armię wielką, liczną jak gwiazdy na niebie i ziarna piasku na drodze. Pełno w niej dusz ludzi złych i podłych, aleć są też i bestyje mroku i cienia: wilkołaki, wilkołkami zwane, wiedźmy zielone na gębie, czarne wołchwy i inne wszelakie plugastwo, co w cieniu się zrodziło.
Armią takową dowodzi Wij, smok plugawy o wężowej mordzie, łuską zieloną pokrytej. Na siedm mil jest długi. Powieki jego, które wyjątkowo jak na węża posiada,

są tak ciężkie, że słudzy jego widłami żelaznymi muszą je podtrzymywać, a na kogo spojrzy, tego bazyliszkowym sposobem w kamień zaraz obraca i zżera, kamień mając sobie za wyjątkowy przysmak.
Czernobog wojuje ze wszelkimi bogami i innymi stworzeniami, w celu mając okrycie świata mrokiem, co nieraz żona jego, Mara, mu wypominała, jako że głupie to i, jak się wyrażała, „pretensjonalne”.
Do wierzeń sąsiadów naszych, germanów, niemymi zwanych, przeszedł Czernobog pod wspomnianym wcześniej imieniem Zernebock. W dziele Waltera Scotta „Ivanhoe” stoi:

Ostrzcie stal – kracze kruk,
Zapalajcie pochodnie – wyje Zernebock!
Ostrzcie stal, synowie Smoka!
Zapal pochodnię, o córo Hengista!

Niektórzy ludzie, sceptykami zwani, twierdzili, że przodkowie nasi, Słowianie, takiego boga-stwora jak Czernobog w ogóle nie znali. Twierdzili owi ludzie, że Niemiec go wymyślił, proboszcz holsztyński, Helmod, autor „Chronicon Slovorum” (…zcerneboch, id est nigrum deum appellant). Ale bujda to zapewne wierutna. Słowianie Czernoboga znali, sługi jego takoż. Pewne jest też, że Czernobog w królestwie swym, Nawii, cały czas armię gotuje, do wojny zbroi. Lada dzień zaatakować może, więc gotowi musimy być ową inwazyję odeprzeć, by także i na tym świecie nie zapanował mrok i wieczne potępienie.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:30, 08 Lip 2006    Temat postu:

Chobołdy, a chobołdowie, są to bestyje pokraczne, na pół stopy wysokie. Ręce dwie i dwie nogi mają jako i człek, ale łeb ich wielki, pomarszczony, a w nim trzy, nie dwa, żółte oczyska świecą. Skórę też ma chobołd od ludzkiej odmienną, szarą, twardą, pomarszczoną, guzowatą… W gębie chobołda nijakich zębów nie ma, a żarcie wszelakie nosem on wciąga, a ma ów nochal wielki ponad miarę wszelką. Chobołdy lubują się we wszelkich czerwonych strojach. Kraśne czapki noszą, przez co krasnoludkami zostały przezwane. Żyją one i w lesie i we wsiach ludzkich. Leśne chobołdy dzikoludkami są zwane, wiejskie zaś to domowniki. Dzikoludki są złośliwe, a wstrętne, człowiekowi wrogie. Domowniki są zaś ludziom pomocne, choć z natury złośliwe. Ulubioną ich psotą jest znane powszechnie szczanie do mleka, by się zsiadło, co ludzie nie mają im za złe, gdyż mleko zsiadłe ma wiele pożytecznych właściwości. Czasem jednak trafi się chobołd, co nie do mleka, a do piwa szczać zaczyna, a to już trudnym bywa do puszczenia płazem.
Chobołdy znają różnorakie czary, a gusła. Popularną sztuczką jest w ptaka, kruka c

zarnego się zamienić i nad ziemią latać, plotek słuchając i ludzi podpatrując. Inną to sroki postać przybrać i cacka różne, błyskotki kraść, w których chobołdy wielce się lubują.
Jeśli chobołd w obejściu zbyt śmiało sobie poczyna i wygnać go zamierzasz, tako uczyń:

Weź mandragory, a dziwowstętu korzeń, orzecha łupinę i wody odrobinę. Wlej wodę do łupiny, zaczekaj z trzy godziny. Wrzuć zasię część korzenia, zamieszaj, dodaj do jedzenia
chobołdowi i czekaj. Nie miną trzy pacierze, przyjdzie chobołd, poniucha, czy świeże, zaś pić pocznie. Zaczekaj chwilę krótką, a chobołd cichutko do nóg twoich pandnie, stało się to snadnie, że chobołd mandragorzą siłą nieprzytomny padł. Weź w garść takiego, a pójdź z nim do lasu, gdzie zawczasu musisz dół wykopać w ziemi. Wrzuć skrzata do dołu, zbierz chłopów, pospołu zasypcie otwór ładnie i wymówcie składnie modlitwę przeciw złemu.

Innym remedium na chobołda jest kot. Bo przecie krasnoludek jako mysz, szczur jest mały, no może nieco większy. Kot chobołda wraz ucapi i żreć go zacznie, co na przestrogę innym chobołdom będzie. Jednak z dzikoludkami sprawa jest gorsza. One ni kotu, ni mandragorze nie ulegną. Święcona woda takoż nic nie zdziała, gdyż stwory te nie diabłami, a szatanami są, lecz dawnymi duchami lasów i borów wszelakich. Można za to użyć przeciwko nim siekiery żelaznej, naostrzonej w niedzielę. Taka w mig chobołda przetnie, baczyć trza jeno, czy aby chobołd pali fajkę, czy jej nie pali. Jeśli nie pali – siecz spokojnie, zaś jeśli pali, to umykaj w te pędy. Bo jeśli takiego siekniesz, to fajka na ziem spadnie, a ściółka, lub trawa ogniem magicznym się zajmie, który wraz spali matecznik, w którymś go przydybał, a zasię weźmie się za twą wioskę.
Sami widzicie, ludkowie, że chobołda rozgniewać niebezpiecznie bardzo. Żyć trza z takim w mirze i zgodzie, na psoty jego oko przymykać, a nuż czym miłym może się odwdzięczyć.
Ja sam kiedyś w chałupie domownika przydybałem. Dałem mu jeść i pić, rozmową zabawiłem, pokładłem się spać, a na dzień następny patrzę, a na podłodze rubin leży. Jak paznokieć był wielki. Trzysta talarów za niego dostałem. Więc warto żyć z domownikiem pod jednym dachem, bo one przecie nie tyle pożyteczne bywają, a przypomnieniem są. Przypomnieniem o naszej słowiańskiej przeszłości.
mateeo
PostWysłany: Sob 16:28, 08 Lip 2006    Temat postu: Bestiariusz

Bestyje Słowiańskie

Błędny ognik ( łac. Ignis fatuus, ang. hinkypunk) określany jako zwodnik, moczarowiec, bagniskowiec, bagniak. W fińskich wierzeniach ludowych Lekkiko. Błędne ognie żywią się emocjami związanymi z paniką, przerażeniem i śmiercią. Uwielbiają sprowadzać wędrowców na manowce. Wiadomo o nich na pewno tylko tyle, iż najlepiej czują się na mokradłach, błotnych topieliskach i bagnach, gdzie czają się na znużonych, samotnych, wędrowców. Podróżnik rozradowany widokiem tlącego się w oddali światełka rusza w jego kierunku biorąc go mylnie za cel swej podróży lub innego wędrowca, zanim się jednak obejrzy wpada do dziury, grzęźnie w błocie albo stacza się z urwiska ku wielkiej uciesze zwodnika.
Istnieje wiele teorii na temat pochodzenia i klasyfikacji tych blado niebieskich świateł pojawiających się na horyzoncie i obiecujących melodyjnym głosem, często śpiewem bezpieczeństwo, i koniec nużącej drogi. Głos ich jest tak piękny, iż zdaje się pochodzić z ust niesłychanie dobrej i czystej istoty. Najczęściej umiejscawiane są wśród dusz tragicznie zmarłych osób i nieochrzczonych dzieci, dusz niemogącyc

h odnaleźć spokoju, mających jeszcze jakieś zadanie na tej ziemi.
Inni uważają, iż są starożytnymi duchami natury, duszami samych nocnych elfów. Mają strzec ukrytych skarbów, łudzić przepychem i bogactwem, oraz spełnieniem wszelkich marzeń zwodzonego. Są przeciwnikami nie do pokonania. Igrają ze swoją ofiarą, myląc jej drogę, odwodząc od celu podróży, by gwałtownie zgasnąć w najczarniejszym momencie nocy, nad przepaścią, lub pośrodku mulistych bagnisk, zostawiając zwiedzionego na pastwę losu.
Pustynną odmianą Ignis fatuus jest Fata morgana, która tworzy przed oczami ofiary złudne miraże.
Istnieje również hipoteza, iż błędny ognik jest po prostu bagiennym demonem, mającym sprowadzać zło na istoty ludzkie, lub im pokrewne.
Jeszcze inne głosy mówią o zwiewnej istocie, jako odrębnym gatunku: jednonogiej jarzącej się błękitnym światłem postaci. Jej specyficzną cechą jest niewidzialność. Zamieszkiwać ma ogromne połacie Anglii pokryte bagnami, trzęsawiskami i moczarami, na których niełatwo sobie radzić... zwłaszcza nocą.
Najrzadziej spotykany opis ukazuje zwodnika jako zagubionego, osiodłanego, pięknego rumaka o karej maści, którego podróżnicy chciwie chwytają i dosiadają, po czym zbyt późno orientują się, iż zwierze nie reaguje na ich polecenia, co gorsza wiedzie ich szalonym galopem do swojej jamy, by ukazać swą prawdziwą drapieżną postać i ich pożreć.
Pod określeniem Ignis fatuus odnajdujemy także tajemnicze zjawisko pioruna kulistego, do dziś niewyjaśnione jednoznacznie przez naukowców. Pierwsze obserwacje piorunów kulistych znajdujemy już u starożytnych, w dziełach Arystotelesa, Lukrecjusza, Seneki. Wzmianki te nie mają jednak wartości naukowej, lecz tylko historyczną, gdyż trudno z nich wyciągnąć cechy charakterystyczne zjawiska.
I tak np. kronikarz francuski Grzegorz z Tours, żyjący w VI wieku, opisuje cud, jaki zdarzył się w tym mieście podczas procesji, gdy nad zgromadzonymi przeleciała oślepiająco jasna kula ognista, która tak przeraziła ludzi, że padli na ziemię.
Błędny ogień zwany jest przez poetów „płomieniem nienawiści pełzającym po bagnie, prowadzącym donikąd”.
Tańczący w ciemności zwodnik sam jednak poszukuje drogi do domu... bezskutecznie. Jego wieczny byt przepełniony jest udręką, dlatego też zdaje nam się bratnią duszą i jest wiarygodny w swoich obietnicach. Nie będzie on świecić nigdy wystarczająco długo, aby się ogrzać, aby się odnaleźć, lecz wystarczająco długo byś ty nie odnalazł swojej drogi, ani siebie...

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group